Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kabaret

Treść

Kabaret

Jak postawić cukiernię w Suchej i nie zwariować


Cukierenka stanęła w centrum Suchej Beskidzkiej, o rzut kamieniem od sądu, urzędu miasta i starostwa - w miejscu, w którym nie można było jej nie zauważyć. Powiatowy inspektor nadzoru budowlanego dwukrotnie uznał ją za samowolkę i kazał zburzyć. Ale sprawą zajmowali się również inni urzędnicy - miejscy, powiatowi, wojewódzcy i warszawscy, wydając gęstwinę sprzecznych decyzji. Nie pomogły interwencje w kancelarii premiera, niewiele dało zaangażowanie posłów, toczący się na niewielkim poletku bój potrwa pewnie jeszcze ze dwa lata...

Wiosną 2001 roku Karol Kulig szedł sobie głównym traktem Suchej, tuż obok rynku i karczmy, gdy zauważył, że wokół starego drewnianego kiosku z pieczywem ktoś robi głębokie na półtora metra wykopy, przygotowując się najwyraźniej do zalewania fundamentów. - Jestem współwłaścicielem tej działki - wspomina Kulig - Nigdy nie miałem pretensji, że krewna wydzierżawiła tę nieruchomość pod cukierenkę. Nie był to bowiem budynek na stałe związany z gruntem.

Teraz, najwyraźniej, miało się to zmienić. W dodatku "cukiernik" dowodził, że przeprowadza prace legalnie! Świadczyć o tym miało pismo złożone w wydziale urbanistyki starostwa powiatowego. Po sprawdzeniu okazało się, że inwestor istotnie zgłosił roboty "polegające na wymianie pokrycia dachowego oraz stolarki okiennej". Karol zdziwił się jednak ogromnie, że w celu dokonania tych raczej kosmetycznych zmian trzeba było rozebrać prawie pół chodnika i rozjechać posesję ciężkim sprzętem.

W kolejnych dniach wokół drewnianej budki rosły ściany nowego budynku. Sąsiedzi widzieli wprawdzie "obudowywanie starego nowym", ale podkreślali zarazem, że to "nowe" jest znacznie ładniejsze. Więc żaden z nich nie protestował.

Potwierdzenie z zaświatów

W kwietniu, gdy nowa cukiernia była już w stanie surowym, do akcji wkroczył Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego. Bez ceregieli nakazał natychmiast rozebrać obiekt. "Wykonana część posadowiona jest na fundamencie betonowym, co świadczy o tym, iż jest to budowla o charakterze trwałym" - argumentował, przypominając, że - zgodnie z elementarnymi przepisami prawa budowlanego - na budowę taką trzeba uzyskać pozwolenie. W żadnym wypadku nie wystarczy samo tylko powiadomienie urzędników o rzekomym remoncie! Według inspektora, doszło tu do stuprocentowej samowolki, a ta - z mocy prawa - bezwzględnie i bez wyjątków podlega rozbiórce.

Zdaniem Karola Kuliga, miejscy urzędnicy, pracujący zresztą w tym samym budynku co inspektor, albo nie znają elementarnych przepisów prawa, albo z jakichś innych względów sprzyjali "legalizacji nielegalnych działań". Kulig wspomina choćby, w jakich okolicznościach wydano inwestorowi decyzję o ustaleniu warunków zabudowy i zagospodarowania terenu, umożliwiającą w praktyce prowadzenie prac: - Powiadomiono podobno, bo tak każe prawo, wszystkich zainteresowanych, łącznie z moją babcią, która umarła w 1975 roku. Co ciekawe, jak wynika z miejskich dokumentów, potwierdziła ona odbiór tego pisma! Urzędnicy mają najwyraźniej świetne dojścia do zaświatów. To, jak mówi Fredek Kiepski, nawet fizjologom się nie śniło - ironizuje Kulig.

Dopiero sześć miesięcy później burmistrz Suchej uchylił własną decyzję: "Można ją wydać jedynie dla inwestycji przyszłej, a nie już istniejącej. Poza tym niedopuszczalne byłoby ustalenie warunków zabudowy dla obiektu przeznaczonego do rozebrania, gdyż prowadziłoby to do legalizacji samowoli, a to z kolei stanowiłoby rażące naruszenie prawa".

"Jedź pan na Kruczą"

Inwestor nie ustawał w zabiegach, by zmiany wprowadzone w obiekcie - nazywane przezeń konsekwentnie "remontem" - zalegalizować. Przypominał, że już wcześniej projekt nowej cukierni, stojącej w zespole staromiejskim, pozytywnie zaopiniował Małopolski Konserwator Zabytków. Od niekorzystnej dla siebie decyzji inspektora powiatowego odwołał się natomiast do służb wojewódzkich.

- I w Krakowie, co mnie zaskoczyło, uchylili decyzję o rozbiórce - mówi Karol Kulig - Stwierdzili mianowicie, że inwestor legitymuje się prawem dzierżawy terenu, co upoważnia go do dokonywania tam inwestycji. Zawiadomił o zakresie robót właściwy urząd, więc jest w porządku. Sprawa wróciła do powiatu, który miał ostatecznie rozstrzygnąć, czy to, co dzieje się wokół cukierni, jest tylko remontem (i wystarczy powiadomienie), czy czymś więcej (i trzeba pozwolenia na budowę).

Kuliga w tym wszystkim denerwowało najbardziej to, że choć jako współwłaściciel nieruchomości kategorycznie zabronił budowania na niej czegokolwiek trwałego, wciąż nie traktowano go poważnie.

- Dlaczego nie jestem stroną? - zapytał wreszcie w Małopolskim Inspektoracie, machając urzędnikom przed nosem uchyloną przez nich decyzją, która powinna być skierowana i do jego wiadomości. - Jakim prawem ma pan ten dokument, skoro to nie pana sprawa? Kim właściwie pan jest? - pytali.

Czuł, że to błędne koło. Chciał się na nich poskarżyć. - Jedź pan na Kruczą! - poradzili.

Przy ulicy Kruczej w Warszawie mieści się Główny Urząd Nadzoru Budowlanego. - Wejście jak do twierdzy - wspomina pan Karol. - Ochrona, spisywanie danych z dowodu, drzwi do poszczególnych urzędniczych pokojów na kartę magnetyczną. W środku wyluzowani, zadowoleni z siebie ludzie. Obiecali, że przyjrzą się sprawie i za miesiąc odpiszą.

Jesienią pojechał do krewnych w stolicy. Spacerował aleją i nogi - jak mówi - same poniosły go pod siedzibę Kancelarii Premiera. Nawet nie był przygotowany do składania skargi, po prostu pomyślał: "wejdę, może coś załatwię".

Wpuszczono go, ale został zignorowany. Spisał swe żale na kartce papieru i zostawił kolejnym urzędnikom.

Alarm posła Pęka

Jesienią cukiernia była już na ukończeniu. "Powstał nowy obiekt o innej konstrukcji" - odnotowali w protokole członkowie komisji z Krakowa. W tym czasie powiatowy inspektor ponownie wydał decyzję o rozbiórce samowolki.

Skarga na urzędniczy chaos trafiła w końcu do posła Bogdana Pęka. Ten napisał do Małopolskiego Inspektoratu prośbę o wydanie w tej sprawie "sprawiedliwych decyzji, które byłyby zgodne z zasadami praworządości". W rezultacie podtrzymano tam werdykt dwukrotnie już wydawany przez inspektora powiatowego: nakaz rozbiórki.

Nagle zaczęły też płynąć odpowiedzi od instytucji, w których bezskutecznie szukał dotychczas pomocy Kulig. "O samowoli można mówić jedynie wtedy, gdy inwestor przystępuje do wykonania robót bez wymaganego prawem pozwolenia budowlanego" - poinformował Andrzej Urban z GINB w Warszawie. Prokuratura, która wcześniej umarzała sprawy przeciwko właścicielowi cukierni, tym razem ukończyła postępowanie sporządzeniem aktu oskarżenia.

Współoskarżonym w tej sprawie okazał się ten sam... powiatowy inspektor, który uznał obiekt za samowolę i nakazywał jego rozbiórkę. - Inspektorowi mogę zarzucić jedynie drobne uchybienie. Co najmniej sześciu innych urzędników powinno odpowiadać! - uważa pan Karol.

Kabaret?

Prokuratura ściga, decyzje nadzoru budowlanego są, ale cukierni nikt nie burzy. Jej właściciel odwołał się bowiem do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Na razie sędzia zadecydował o wstrzymaniu natychmiastowej rozbiórki, bo "zachodzi niebezpieczeństwo wyrządzenia znacznej szkody lub spowodowania trudnych do odwrócenia skutków". Drugi wniosek, dotyczący legalności budowy, ma być rozpatrzony w NSA później, zgodnie z kolejnością napływu spraw. A że sąd zawalony jest pracą, potrwa to ze dwa lata...

Właściciel cukierni nie przejmuje się - co kilka razy podkreśla - sądową sprawą: - To dla mnie epizod, kompletna bzdura. Zajmuje się tym kancelaria prawnicza. Ja muszę myśleć o zorganizowaniu miejsc pracy dla pięćdziesięciu osób. To dla nich walczę, a nie dla siebie, bo mam przecież całą sieć nowoczesnych cukierni-lodziarni.

- W tym kraju nie da się normalnie prowadzić interesu! - ubolewa. Oburza się, gdy używam słowa "samowola": - Jaka samowola, skoro nie ma w tej sprawie ostatecznego wyroku? Budowałem legalnie. Przecież mam papiery!

A wszystko - jak tłumaczy - zaczęło się od... powodzi. Chciał wyremontować cukiernię, ale nie przypuszczał, że zakres robót - z powodu zniszczeń - okaże się większy od wcześniej założonego.

- Czy nie prościej byłoby jednak zacząć od pozwoleń? - pytam.

- Gdyby babcia wiedziała, że skręci nogę, nie wychodziłaby z domu - odpowiada ironicznie. - Kiedy zorientowałem się, że na to, co robię, potrzeba kolejnych decyzji, wszystkie bez problemu zdobyłem - dodaje.

- A jak to się panu udało, skoro już na samym początku suski inspektor kazał cukiernię burzyć? - dziwię się.

- Przecież w Małopolskim Inspektoracie zaraz jego decyzję uchylili - przypomina inwestor. Podobnych przypadków było więcej: - Bo np. burmistrz uchylił własną wcześniejszą decyzję, a potem organ wojewódzki uchylił tę uchyloną. Co ma o tym myśleć zwykły obywatel. Że to sensowne, oparte na prawie decyzje? Czy kabaret jakiś?!

AGATA PARUCH

Dziennik Polski

Autor: Rafi